Droga do domu byla dluga. Trwala 24 godziny. W tym 10 godzin na samym lotniksu JFK. Dobrze ze mielismy wozek. O odpowiedniej godzinie mala Zu dostala mleko ( nie wszedzie chca dac goraca wode!) i polozylam ja spac. Przykrylam wozek pielucha tetrowa, zeby jak najmniej bodzcow do niej docieralo.Sami koczowalismy w oczekiwaniu pod jedna z witryn sklepowych. Mialam jedna taka mysle co ze mnie za fatalna matka, ze narazam wlasne dziecko na takie sytuacje! Jednak z drugiej strony, sytuacja byla dosc ekstremalna, czesto sie to nie zdarza i na pewno nie mozne tego przewidziec.
O 1 w nocy wsiedlismy do samolotu. Zu sie rozbudzila i przez 2h szalala. Start jej nie przerazil, ale nie mogla usiedziec w miejscu. Zadne ksiazeczki, zabawki jej nie interesowaly. Prawde mowiac nerwy mielismy napiete.
Zasnela o 3 i spala do rana. Mielismy tym razem tylko dwa miejsca, cala droge przespala na mnie.
Byla bardzo dzielna.
Mysle ze gdyby nie dodatkowe, nie do przewidzenia perturbacje ta podroz bylaby duzo lepsza niz pierwsza.
Nastepnym razem jak bedziemy jechac wybiore tylko pore nocna a jak dostaniemy 3 miejsca to bedzie to sama przyjemnosc!!
Brak Komentarzy